BLW

BLW - co to takiego?
 
   BLW to skrót od Baby-Led Weaning, a oznacza wprowadzanie pokarmów stałych sterowane przez dziecko. Jest prostą kontynuacją założeń leżących u podstaw karmienia piersią „na żądanie”, na kolejnym etapie żywienia.
   Metoda, która tak naprawdę istnieje od zawsze. Polega na ominięciu etapu papek i karmienia łyżeczką oraz na zaoferowaniu dziecku wyboru tego, co chce zjeść. Pozwalamy maluchowi od początku jeść palcami i stopniowo przyzwyczajamy do używania sztućców. Zamiast zmiksowanej zupki jarzynowej lub owoców dajemy dziecku na tacy warzywa, które zjadłoby w tej zupce – ale pokrojone w łatwe do chwytania słupki lub niewielkie kawałki, z którymi maluch poradzi sobie samodzielnie.

   BLW...
To wspólne jedzenie całej rodziny.
To sposób na to, by jedzenie było przyjemnością!
To rozwijanie zmysłów. Odkrywanie kolorów, smaków i kształtów. Dziecko karmione wg BLW ma okazję popróbować chrupania, łamania na kawałki, skrobania dziąsłami/ząbkami, żucia. Poznaje soczystość, suchość, chrupkość. Ciepło i zimno. Papkowatość, kleistość, gładkość.
To droga często prowadząca do wychowania dziecka zainteresowanego nowymi smakami, odważnego, ciekawego nowych doznań kulinarnych!
To bałagan, jedzenie we włosach, oczach, na podłodze, na stole, pod stołem !
To nauka zaufania przy stole. Kluczem do sukcesu jest pozbycie się przekonania, że dziecko musi zjeść jakąś konkretną ilość pożywienia . Opiera się także na przekonaniu, że do pierwszego roku życia, to mleko (matki lub modyfikowane) stanowi podstawę diety.

   Do wprowadzenia jedzenia niespapkowanego nie trzeba czekać na ząbki! Dziąsła maluchów i enzymy zawarte w ślinie radzą sobie świetnie z wieloma produktami!

Powyższe „definicje” BLW znalazłam w internecie na stronach:


Nasze BLW

    Jako dziecko byłam potwornym niejadkiem. Do tej pory rodzice opowiadają jak to podczas pobytu na wczasach zaczynałam jeść z pierwszym turnusem, a jak trzeci kończył ja byłam w połowie posiłku. Na pytanie czy coś zjem, zawsze mówiłam "później mamusiu, później'. Do tego zewsząd opowieści o dzieciach które tego nie lubią, tamtego nie zjedzą, owego nie ruszą... 
   Teraz jedzenie po prostu kocham. Jem wszystko i jak pomyśle, że mój syn miałby być kulinarnym abnegatem, ogarnia mnie przerażenie.

   Rozszerzanie diety zaczęliśmy standardowo od papek w słoiczkach. Dodatkowo poganiani przez panią doktor, która twierdziła, że i tak za długo z tym czekaliśmy. Pierwszy tydzień był dość udany. Syn zajadał ze smakiem i czasem aż rwał się do kolejnej łyżeczki. Potem zaczęło się pogarszać, euforia minęła, zaczęło się krztuszenie, wybrzydzanie, plucie, a po miesiącu jedzenie skończyło się zupełnie.
   Zaczęłam szukać w internecie jakichś informacji o żywieniu dzieci i trafiłam na wzmiankę o BLW. Zaintrygowana grzebałam dalej, potem była książka Gill Rapley i pierwsze próby podania jedzenia do łapki, które spotkały się z dużym zaciekawieniem. Początkowo bałam się, że mały się zakrztusi co zdarzało mu się przy papkach, ale nic takiego na szczęście się nie stało. BLW na dobre wprowadziliśmy jak syn miał około 8 miesięcy. Jest wcześniakiem, więc to kolejny powód takiego opóźnienia.
   Dziś ciężko już mówić o typowym BLW. Leo ma półtora roku, wszystkie pokarmy właściwie wprowadzone i nie można tu mówić o rozszerzaniu diety. Nadal jednak to On decyduje ile i czego zje. Czasem ma ochotę i wcina jak szalony, a czasem nie zje prawie nic. Ma rożne fazy, choć dość konsekwentnie pożera mięso:), banany, maliny, borówki amerykańskie, chrupki ryżowe i ogórki w każdej postaci. Lubi konkretne smaki.  Tajskie curry z mlekiem kokosowym, warzywa w indyjskich przyprawach, czosnek i jest niezmiennym fanem przeróżnych placuszków i pulpetów, w których staram się przemycać mniej lubiane produkty:)

   Urodził się drobny i dalej taki jest, ale pomimo że wolno, to na wadze przybiera, jest energicznym i radosnym dzieckiem, a jedzenie w ogólnym rozrachunku sprawia mu dużo radości. Chyba nigdy nie zapomnę jak poszliśmy do restauracji, a syn ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich, grzecznie siedział z nami przy stole i pałaszował, nie znudzony posiłkiem, swoją porcję!

   Do BLW nie podchodzimy jednak ortodoksyjnie. Zdarza się, że karmię synka łyżeczką, ale tylko tyle ile ma ochotę. Nie zabawiam go, nie oglądamy telewizji, a przede wszystkim nie bawimy się w "leci samolocik".     
   Leoś uwielbia sam jeść widelcem i coraz bardziej przekonuje się do używania łyżeczki. Czasem ja nabieram, a on wkłada ją do buzi, a czasem z rozkoszą wraca do jedzenia raczkami. Staramy się nie używać soli i cukru, choć skłamałabym mówiąc, że nie ma tych produktów mojej kuchni. Smażymy raczej na suchej patelni, choć odrobina tłuszczu też się trafi. Nie zaopatrujemy się w sklepach z żywnością ekologiczną bo nas na to nie stać, ale ile mogę robię w domu sama, a produkty najczęściej kupuje na pobliskim targu, mając nadzieje, że te które wybieramy są "prosto od chłopa".
Przede wszystkim jemy różnorodnie!

    Nasze BLW nie było tak bardzo podyktowane tym że syn nie chciał być karmiony, jak tym, że miałam nadzieje, że dzięki tej metodzie nie wyrośnie na niejadka i będzie miał odwagę do próbowania wszystkiego zanim powie definitywne "nie".

   Dodatkowo, pomimo że uwielbiam gotować, nie muszę robić dwóch obiadów:) Choć nie mogę powiedzieć, że stosuję BLW z lenistwa. Ta ilość placuszków, muffinek, pulpetów przeróżnych, które wykonałam, trochę czasu mi zabrała.

   Ze wszystkich sił staram się przekazać Leosiowi swoja miłość do jedzenia!

P.S. We wszystkich przepisach, które wypróbowywał mój syn lub które były przygotowane z myślą o nim, starałam się napisać parę uwag dotyczących gotowania i jedzenia w myśl "metody BLW":)

25.12.2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz